DEBATA O LEKU NA NIE-ŻYCIE / “Prawo wyboru” Teatr Nowy w Poznaniu

Cóż to się działo? Co wisiało w powietrzu? Kłótliwość. Ogólna skłonność do zjadliwych sprzeczek. Co dnia zrywały się między jednostkami i całymi grupami zajadłe spory… Thomas Mann „Czarodziejska góra”

I przychodzi ta chwila, kiedy nic już nie jest takie samo. Coś się zmieniło.

Taneczny krok młodzieńca, ciężeje a ciało nie trzyma już ramy – ramiona wiotczeją i więdnie kręgosłup.

Coś się zmieniło. Już nie jest tak jak było.

Skóra dawniej ciepła i pulsująca stała się chropawa i zimna. Przypomina zrzuconą wylinkę węża. Uleciał zapach zmysłowej hipertrofii. Stał się zanik, atrofia i uwiąd. Samotność. Paraliż owdowiałego ciała. Zapachniało goryczą i ziemią. Może nawet w wieku dwudziestu lat nie pachnie już kwieciem wieku, a grobem?

Coś się zmieniło. Coś zaczęło się psuć i stygnąć. „Wszystko, co żywe, oczywiście. Wszystko, co pływa, fruwa, cicho przemyka, wspina się po drzewach, rośnie, rozmnaża się, starzeje i umiera”1. Wszystko się zmienia, pożarte przez czas. I koty, i pstrągi, i trzmiele, i kozy, i szczygły, i jaszczurki… Tylko człowiek staje okoniem wobec śmierci, żądny nieśmiertelności i pomników pamięci, toczy dyskusje nad sposobem i stosownym ku temu czasem. Niby wie, że umrze, ale jednak na określonych przez siebie warunkach.

W spektaklu „Prawo wyboru” toczy się posiedzenie przed komisją etyki w sprawie pana Gärtnera, który po prostu chce umrzeć. Nie choruje, nie cierpi, chce tylko umrzeć. Strony sporu niemalże akrobatycznie żonglują argumentami, zbijają tezy i stawiają nowe. Drążą, spekulują, ironizują. Właściwie za zasłoną statystyk, wyników badań, ustaw i rozporządzeń znika sam bohater. Rozpływa się w słowach-ideach: społeczeństwo, jednostka, człowiek, rodzina, Bóg, medycyna, prawo, prawo wyboru, obowiązek… Sąd toczy się początkowo nad głową pragnącego śmierci człowieka, potem już nawet poza nim, pod jego nieobecność odbywa się prowizoryczne głosowanie: kto za? kto przeciw? kto się wstrzymał? Głosuje publiczność wplątana w meandry prawniczych spekulacji. A jego nie ma.

Dopełnieniem precyzyjnej debaty toczącej się niemalże wśród widowni, oślepionej blaskiem zielonego światła (czyżby to taka wiwisekcja?) jest ostatnia scena sztuki. Schodzimy wzrokiem w głąb sceny, na scenę właściwą, która tonie w ciemności. To nie przypadek. I jest on – bohater. Z butami w ręku. W garniturze. Zanurza się w wodzie. Zastyga w pośmiertnym złożeniu. Przechodzi, przepływa do innego świata, w zaświaty. Płaczą płaczki, zawodzą pogrzebowe pieśni i palą zmarłemu świece. I dosłowność przekuwa się w mit. Ludowa eschatologia unieważnia poprzednie debaty i spory. Bo czy to ważne jest kiedy i jak? Kto chciał śmierci i kto w niej pomógł? Czy w ostatecznym rachunku to właśnie się liczy? Czy człowiek do śmierci nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi: idealizuje ją, a może demonizuje?

A gdzie on się teraz podział? Ubi est? Może do nieba poszedł? A może nie do nieba ani do czyśćca, może kiełkuje w tym drzewie, co wyrosło z jego grobu. Może zwinął się w kłębek jak w macicy, by odrodzić się na nowo?

Coś się zmieniło. Już nie jest, jak było. Wychodzę z teatru w ciepłą październikową noc. Dziwnie mi ciąży ta ręka, którą oddałam swój głos.

Iwona Wieczorek-Bartkowiak

 

1 Georgi Gospodinow: „Schron przeciwczasowy”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *