Wróg czy kochanek?
Julia Nita
„Stosunki prawne” to spektakl dwóch aktorów, których żywiołowość sprawia, że przedstawienie jest dynamiczne i błyskotliwe. Aktorów widzimy w dwóch sytuacjach – raz tworzą burzliwy związek, innym razem widz ma możliwość podglądać sesje terapeutyczne, na które zgłasza się niezadowolona z pożycia małżeńskiego żona. W tej odsłonie jej mąż, na którego temat toczą się rozmowy, wciela się w rolę terapeuty. Sprawne przejścia pomiędzy tymi dwoma sytuacjami wymagają dużej uwagi i zaangażowania aktorów, którzy w swoich rolach odnajdują się świetnie. Ona – pewna siebie, wiedząca czego chce kobieta, zbyt ufnie pokładająca nadzieję w przepisach prawa. On – mniej zaradny od żony, uległy. Razem tworzą wybuchowy związek, który żona uporządkowała i sformalizowana za pomocą szeregu umów. Dziwne? Niecodzienne? Tak. To jednak pomysł na utrzymanie związku w ryzach, droga do bezkonfliktowego życia. Czy jednak takie życie udaje się stworzyć tej parze? Oglądając sceny odgrywające się w ich domu, widownia już po chwili wie, że nie. Na nic rozdzielność majątkowa, umowa o regularności stosunków seksualnych i dniach, w których mąż powinien wynieść śmieci. Sesje terapeutyczne, na które z bezradności i braku poczucia spełnienia przychodzi żona sprawiają, że małżeństwo ma szansę odżyć. Terapeutyzowana przedstawia psychologowi problemy, które zauważa w swoim związku oraz fakt, że zestaw umów, jakie zawarła z mężem nie są przez niego respektowane, podczas gdy miały być one gwarantem szczęścia. Terapeutę oburza związek, który został obudowany przepisami prawa. Żonę natomiast to, że mąż ich nie przestrzega. Jej intencja była dobra – stworzyć związek uczciwy i zgodny, w którym wszystko jest uporządkowane. Wykonanie tego planu okazało się porażką – proza życia, rutyna, przyzwyczajenia męża, a także jej osobowość sprawiły, że żona zamierza wnieść pozew rozwodowy. Ostatnia szansa dla tego związku – terapia. Uczęszcza na nią tylko ona, ale to wystarczy, aby zrozumiała, że w małżeństwie niekoniecznie chodzi o regulacje i umowy. Terapeuta, który w trakcie tego procesu zaczyna się do niej zalecać, okazuje się jednak kimś, kto to małżeństwo pomoże naprawić.
Spektakl wyreżyserowany przez Zbigniewa Stryja opowiada o kryzysie małżeńskim. Nie jest to jednak dramat, a komedia, w której, jak w krzywym zwierciadle, widz ma możliwość obserwować perypetie zwyczajnych małżonków. Ich konflikt i próby poszukiwania jego rozwiązania są przedstawione w sposób śmieszny, a obecna na sali publiczność z lekkim zmieszaniem może zobaczyć w zmaganiach postaci fragment własnych relacji.
Pytanie
Kinga Popławska
„Stosunki prawne” w reżyserii Zbigniewa Stryja to ciekawe ukazanie relacji międzyludzkich. Pieszczotliwość? Zdrobnienia? Nic z tego. Jest za to miejsce na język urzędniczy, umowy, aneksy, pisma i zarzucanie się paragrafami. Na samym początku bohaterowie, On i Ona, przedstawiają się jako podmioty prawne i w groteskowy sposób pokazują sytuacje z życia codziennego. Jednak pod przykryciem komedii spektakl zwraca uwagę na to, jak trudno jest zadbać o komunikację w związku.
Osobiście poczułam, że sztuka nie była kierowana do mnie, nie czułam się jakkolwiek powiązana z tematami małżeństwa oraz problemami na linii mąż-żona. Chętnie zobaczyłabym spektakl o podobnym zagadnieniu, o tym jak trudno jest rozmawiać, żeby dojść do porozumienia, bo myślę, że jest to problem, z którym spotyka się każdy człowiek. Jednak wolałabym to ujrzeć nie z perspektywy kobiety, mężczyzny czy małżeństwa, ale po prostu człowieka. Może warto byłoby odciąć się od płciowości, binarności i stworzyć spektakl bardziej uniwersalny, bez stereotypizacji?
Też tak macie?
Iwona Wieczorek-Bartkowiak
Temat stary jak świat. Przecież nie od dziś wiadomo, że mężczyźni z Marsa, kobiety z Wenus, różne języki i takie tam stereotypy. Na scenie Ona i On. Prosta scenografia, prosty temat, rzekomo znajomy każdemu, kto w związku, wszystko proste w tym spektaklu oprócz relacji małżeńskich. Po pierwszych miłosnych zachwytach nagle chrapanie stało się zbyt głośne, herbata za mocno posłodzona, zapach zbyt nachalny. A rozmowa niemożliwa. Każda próba przeradza się w kłótnię. W rezultacie łatwiej się rozminąć: ona w domu przy szmacie, on na siłowni, on w domu, ona u kochanka… Język pieszczot miłosnych, zdrobnień i czułości zastąpiony został językiem paragrafów i umów. Ma to relację ułatwić, oczyścić z niedomówień, uprościć, w rezultacie drobiazgowe spisywanie kontraktu we wszelkich dziedzinach życia, także intymnego, prowadzi do katastrofy. Ostatnią deską ratunku dla rozpadającego się związku ma być psychoterapia. Spektakl kończy się prostym gestem: On i Ona łapią się za ręce, szczęśliwi jak dzieci, słodcy i ujmujący, bo po wielkich perypetiach (z mitologiczną Temidą w jednej z ról) jednak udaje się im polubić wzajemnie.
Spektakl znakomicie wpisuje się w festiwalowy repertuar – wszak i język, i komunikacja międzyludzka („Słownik ptaszków polskich”), i kwestie kobiecości i męskości skostniałe w stereotypach („Niewolnica Isaura”) były podejmowane przez twórców. Jakże inny jest to jednak spektakl! Nie ma w nim metafor i niedomówień. Wszystko ma być jasne i klarowne. On gra swoją rolę, Ona swoją. Nie dało się uniknąć szkodliwych uproszczeń, mimo puszczonego do widowni oczka: też tak macie?
Wyszłam ze spektaklu z mężem. Szliśmy pod rękę. Nic nie mówiliśmy, bo po dwudziestu latach bywa tak, że słowa wcale nie są potrzebne. Wystarczy spojrzenie i dotyk. W domu jak zwykle: On położył dziecko do snu i zrobił kolację, ja usiadłam przed komputerem do pisania recenzji i sprawdzenia Facebooka. Potem poszliśmy sobie wspólnie pochrapać.
Dodaj komentarz