STAŃCZYK W CIENIU SZKLANEJ KULI

Wisi niepokojąco nad sceną. Jest ogromna i złożona z wielu małych lustrzanych trójkątów, w których odbijają się bohaterowie spektaklu w chorzowskim Teatrze Rozrywki. Odbija się w niej znacznie więcej – my Polacy z naszymi wyobrażeniami o sobie, o kraju, w którym żyjemy, o historii poddawanej reinterpretacji i to historii znaczącej dla naszego mitu wielkiej Polski „od morza do morza” z czasów ostatnich Jagiellonów – Zygmunta I Starego i Zygmunta II Augusta, czyli władców panujących w czasach „złotego wieku”.

Stańczyk to spektakl tworzący opowieść bardzo spójną z wieloma znaczącymi momentami. Takim jest już pierwsza scena – prolog wygłaszany przez grupę kibiców w czerwonych dresowych bluzach i zabawnych czapkach. Jak się to ma do postaci Stańczyka, dworu Jagiellonów, renesansowej historii? Monstrualny cylinder zastąpił na głowie królewskiego błazna kaptur kończący się wypustkami z dzwoneczkami, czyli nakrycie głowy, w jakie przyozdobił go na swym obrazie Jan Matejko. Mimo współczesnego stroju nie zmienił się charakter bohatera – to czujny, inteligentny obserwator potrafiący komentować rzeczywistość. Pod maską pajaca-szydercy skrywa się polski Tyrezjasz wiedzący więcej niż inni i swoją wiedzą obejmujący także odległą przeszłość i przyszłość. Właśnie on jest Mistrzem Ceremonii zabierającym nas w historiozoficzną podróż, bo czasy Jagiellonów stają się pretekstem do reinterpretacji polskich mitów: Polski tolerancyjnej pod względem wyznaniowym, silnej, z dobrymi władcami.

Dom Jagiellonów zostaje widzom pokazany przez pryzmat relacji łączących królewską parę Bonę Sforzę i Zygmunta Starego, z synem i jego żonami – umierającą krótko po ślubie Elżbietą Habsburżanką i wielką miłością młodego króla – Barbarą Radziwiłówną.

Istotne są sceny, w których występują córki Bony wraz ze swoją nauczycielką Zofią Szydłowiecką. Edukacja królewien polega na wpajaniu formy obowiązującej na dworze przez działania przypominające tresurę. Przyglądając się poszczególnym sytuacjom, zauważamy, że bardzo aktualne są zachowania bohaterów – młody książę Zygmunt August (Hubert Waljewski) nie chce iść drogą wyznaczoną przez rodziców. Woli podróżować, bawić się i nie docenia tego, że „całą Polskę dostał w darze”. Jego ucieczki w objęcia ponętnej Barbary (Dominika Guzek wystylizowana niczym Cicciolina – włoska aktorka pornograficzna z lat 90-tych) to przejaw braku gotowości do przyjęcia narzucanej roli. Zygmunt August przekracza formy strojem i zachowaniem, a jego upór, by wprowadzić na Wawel nietolerowaną przez matkę i ojca Barbarę, przypomina walkę ze skostniałą formą dworu księcia Filipa – bohatera Iwony, księżniczki Burgunda Witolda Gombrowicza. Problem dworu Jagiellonów to nie tylko skostniała forma, ale i ucieczka w sztukę (obsesja wykreowanego przez Artura Święsa Zygmunta I Starego), a także próba odnalezienia się w patriarchalnym i obcym świecie bohaterek (szczególnie przejmujący jest ten wątek w scenach granych przez Alonę Szostak – królową Bonę czy Mirosławę Żak jako Elżbietę Habsburżankę).

Konsekwentnie towarzyszy bohaterom widzący więcej, bo inaczej, głębiej, metafizycznie wręcz, Stańczyk (znakomicie zagrany przez niewidomego aktora Grzegorza Dowgiałło) i to on niczym antyczny chór wyśpiewuje swoje przestrogi oraz ukazuje aktualność opowieści-przypowieści o rodzie ostatnich Jagiellonów. On też pokazuje wraz z kibicowsko-błazeńskim orszakiem, jak istotną rolę pełnić może sztuka, która od wieków poprzez swą aluzyjność opowiada o ludzkiej naturze.

„Stańczyk” w reżyserii Eweliny Marciniak pozwala spojrzeć na polskie przywary, lęki i demony, a jednocześnie zrozumieć, ile w nas nostalgii i potrzeby kompensacyjnych mitów.

A w szklanej kuli wiszącej nad sceną można wypatrzeć własną twarz.

Ewa Noworzyn-Pilch